Wprowadzenie
Historia
Piaski, piaski, wertepy, gdzieniegdzie kępy trawy, ogromne kamienie, samotne drzewa. Krajobraz jak w południowoamerykańskim interiorze. Daleko, hen pod horyzontem widoczna strużka lasu, a na zachodzie dwa cmentarze. Jeden z nich większy, drugi mniejszy. Na obu kaplice pogrzebowe - szara i czerwona. To rozległe pole, te piachy niczym na pustyni, od dawien dawna okoliczni mieszkańcy nazywają Polem Ułańskim. Tuż za cmentarzami rozciąga się dzielnica domków jednorodzinnych - Jary. Graniczy ona poprzez skarpę z Wilczakiem. Po drugiej stronie bydgoskiej „pustyni" zaczyna się już słynne na całe miasto Szwederowo. To tutaj, na skraju tej rozległej równiny leży jednostka wojskowa, w której stacjonowali ułani. Rzeźba terenu wspaniale nadawała się do przeprowadzania ćwiczeń, prób podjazdów i szarż. Dlatego ziemia ta dobrze znała tętent końskich kopyt i rżenie poganianych zwierząt, pozostawały na niej liczne pieczęcie kopyt, ślady żołnierskich butów, rowy strzelnicze i leje po pociskach. Gdyby kamienie umiały mówić zapewne opowiedziałyby o niejednym ciekawym zdarzeniu, które tutaj miało miejsce na przełomie wieków. Bydgoszczanie dobrze znali Pole Ułańskie - przyjeżdżali tutaj na niedzielne spacery po łąkach i drogach, przechodzi/i tędy na Śluzy nieopodal kanału łączącego Noteć i Brdę, odbywali wyprawy na skraj lotniska, z którego startowały samoloty. Szczególnie urokliwe były cmentarze na skraju Po/a. Na początku lat sześćdziesiątych, gdy zaczyna się ta opowieść, było na nich jeszcze wiele wolnego miejsca, wiele trawiastych polanek, na które z kasztanowców i dębów spadały tysiące kasztanów i żołędzi. Gdyby pilot samolotu startującego z pobliskiego lotniska spojrzał na owe miejsca ostatniego spoczynku w maju, zobaczyłby zapewne liliowo-fioletowe mgiełki nad nimi. Tak waśnie kwitły kępy bzów i innych krzaków, których wie rosło na obrzeżach. Wokół cmentarzy czyjaś pracowita ręka posadziła równe szeregi drzew morwowych, z których w pełni lata spadały na ziemię malutkie winogrona morw. Zawsze gromadziła się pod nimi dzieciarnia, a niektórzy wchodzili też na drzewa i tam jedli smakowite owoce. Tereny Pola Ułańskiego były znakomitym zapleczem przestrzennym Bydgoszczy, stosunkowo niedalekie od centrum miasta, w miarę równe, wielokrotnie wskazywane były w planach urbanistycznych. Gdzieś około 1962 roku zapadła decyzja, że powstanie tutaj „nowoczesne" dwudziestotysięczne miasto. Ale miało to być miasto specyficzne, bardziej przypominać miało koszary niż wygodne, przeznaczone dla mieszkańców domy. Dopiero co przerwany został w Polsce tragiczny i mroczny sen. Zaledwie kilka lat wcześniej zmarł Stalin. Ale plany architektów były jeszcze jakby z poprzedniej epoki, a prawdę powiedziawszy jakby ścierały się w nich dwie koncepcje. Jedna - starająca się tak komponować zabudowę, żeby było wygodnie i przestronnie i druga, pragnąca na tym terenie umieścić jak najwięcej domów. Jeśli chodzi o planowane budynki, niestety zwyciężyła koncepcja kilkumetrowych pokoików, najczęściej jednej izby z tzw. wnęką, którą ludzie mogliby zabudować i w ten sposób stworzyć sobie drugi pokój. Stawiano najczęściej czteropiętrowe bloki, albo jakieś „dziwolągi" architektoniczne: tasiemce, mrówkowce, punktowce. W każdym z tych budynków ludzie narzekali na brak miejsca, gnieździli się częstokroć w bardzo trudnych warunkach, ale też często chwalili to swoje nowe osiedle, które miało się nazywać Błonie. Oczywiście i tu były mieszkania przestronniejsze, wygodniejsze i lepiej usytuowane; dla partyjnej elity, różnorakich działaczy, artystów zbudowano kilka bloków o znacznie lepszym standardzie. I tak bloki, gdzie wielodzietne rodziny mieszkały w pokoju z wnęką sąsiadowały z blokami dygnitarzy, gdzie często dwuosobowa albo trzyosobowa rodzina zajmowała trzy pokoje, a nawet i cztery. Bloki budowano w iście sprinterskim stylu. Z prefabrykatów łączono konstrukcje nośne, ściany działowe, stropy i dachy, a boki najczęściej wypełniano ogromnymi pustakami. Z dnia na dzień na dawnym Polu Ułańskim pojawiły się liczne brygady budowlanych, nieustannie coś przewożące samochody ciężarowe, wywrotki, dźwigi na kołach, koparki i spychacze. Coraz częściej też nad powstającymi domami górowały wysokie dźwigi, tzw. żurawie. Ach, ileż było w tych budowniczych zapału, ileż chęci do pracy. Nowe „miasto" rosło jak grzyby po deszczu, a/e było coś, co spędzało sen z powiek ludziom. To miasto miało być miejscem bez Boga. Ani architekt, ani władze miejskie czy polityczne nie przewidywali na tym ogromnym osiedlu budowy kościoła. Często w dwudziestotysięcznych miasteczkach kościołów jest kilka, a tutaj ludzie mieli jeździć do centrum, albo chodzić do najbliższego kościoła przy ulicy Nakielskiej. Władze nie doceniały jednak innych władz - duchowych, kościelnych. Zaledwie zapadła decyzja o powstaniu nowej dzielnicy, poszły listy i wiadomości do Prymasa Tysiąclecia. Duchowni, biskupi zaczęli myśleć o możliwościach powstania nowego kościoła, nowej parafii; jak powiada Psalmista:
"Nie wejdę do mieszkania w moim domu, nie wstąpię na posłanie mego łoża,
nie użyczę snu moim oczom, powiekom moim spoczynku,
póki nie znajdę miejsca dla Jahwe, mieszkania - (...)"
Ps 132, 3-5
Tak myślano, modlono się o nowe mieszkanie dla Pana,
ale walka o nowy kościół i nową parafię dopiero się zaczynała.